Hej kochani! Witamy po przerwie. Przyznam się za taką zwłokę odpowiadam ja Paulla K, niestety moja weny uciekła sobie i nie chciała wrócić. Mam nadzieję, że rozdział Wam się podoba! Zapraszamy do komentowania i obserwowania ! CZYTAM= KOMENTUJE!!
Paulla K i Evangelina
**************
- Gdzie Tom i rodzice? - zapytała Ann. Zamrugała oczami i przebiegła po nas wzrokiem.
- Jak dobrze, że nic ci nie jest - odetchnąłem z ulgą. Przysiadłem na łóżku i ująłem jej dłoń. Szybkim ruchem ją wyrwała.
- Kim pan jest? - zapytała.
Spojrzałem na nią zdezorientowany. Pan? Jaki znowu pan? Okej, może i Ann lubi żartować, ale wydaje mi się, że ona rozumie powagę sytuacji. Udawanie, że ma amnezję byłoby trochę nie na miejscu.
- Jestem Remus - powiedziałem. - Ann, nie pamiętasz mnie? - podniosłem się i stanąłem obok. Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy, ale ona spuściła głowę i pokręciła nią przecząco. - A pamiętasz może ich? - wskazałem ręką na pozostały. Przyglądała im się, ale znów zaprzeczyła.
- Gdzie jest moja rodzina?- zapytała ponownie.
- Ann, przecież twoja rodzina nie żyje - odpowiedziała Lily. - Tom zmarł, gdy miałaś dziesięć lat, a rodzice w te wakacje.
- Pani kłamie! - wykrzyknęła Ann i zaniosła się płaczem.
Zastanawiałem się, czy ją przytulić, ale jej zachowanie wskazuje na to, że nie pamięta nic z czasów szkolnych. Podbiegła do nas pani Pomfrey i natychmiast wygoniła. Musiała zbadać Ann, dać jej leki, ogólnie dowiedzieć się co jej jest.
Skierowałem się tam, gdzie zwykle, kiedy mam jakieś problemy, czyli nad jezioro. Słyszałem jak chłopaki mnie wołają, ale to zignorowałem. Ostatnio ignoruję dużo zasad. Swoich zasad i uczuć innych. Wszystkich od siebie odsuwam. Najpierw Ann, później chłopaków i Dorcas, parę dni temu Lily. Chyba jestem złym przyjacielem.
Przysiadłem pod wielkim dębem i oparłem się o jego pień. Wpatrywałem się w krajobraz jesiennego Hogwartu. Pomimo tego, że jest październik pogoda zachęca do siedzenia na dworze. Delikatne słońce i lekki wietrzyk, który poruszał kolorowymi koronami drzew. Na błoniach leżały niewielkie sterty liści, które już postanowiły zakończyć swój żywot. Dookoła tych kupek biegały roześmiane dzieciaki. Nie muszą się niczym przejmować. Takim to tylko zazdrościć. Życie jest okropne i do dupy. Daje w kość, a później cię jeszcze dobija.
- Hej Remus - obok mnie pojawiła się Margaret.
- Cześć - mruknąłem. - Nie spotkałaś ostatnio jakiegoś totalnego nieudacznika? - zaśmiałem się ze swojego żałosnego pytania.
- Co się stało? Opowiadaj - usiadła obok mnie.
- Spieprzyłem komuś życie, ale to chyba się nowość.
- Komu?
- Nieważne - mruknąłem.
Zamknąłem oczy i schowałem twarz w dłonie.
- Mogę jakoś pomóc?
- Dziękuję za chęci, ale już za późno.
Podniosłem się i otrzepałem ubrania.
- Naprawdę dziękuję. Muszę już iść.
- Jak co to przyjdź i ci pomogę - zawołała za mną, kiedy byłem w połowie drogi do zamku. Czemu siedzenie z Margaret wydaje mi się takie... złe? Niestosowne? Widać, że ona chce mi pomóc, w dodatku jest miła.
Nie wiem, kiedy pokonałem drogę do dormitorium. Po prostu szedłem i myślałem. Wiadomo o czym. A w następnej chwili leżałem u siebie na łóżku. Jednak, jak znając życie (i moich ukochanych przyjaciół), nie mogłem zaznać ani chwili spokoju. Usłyszałem jak drzwi się otwierają, a na dwóch łóżkach ktoś siada. Następnym dźwiękiem było nalewanie jakiegoś płynu do, zapewne szklanki.
Coś szturchnęło mnie w ramię. Niechętnie podniosłem wzrok. Nade mną stał Syriusz, wyciągając w moją stronę rękę z Ognistą. Usiadłem i wziąłem napój do ręki. Wypiłem go duszkiem. Trunek przyjemnie pali mnie w gardle i przełyku. Później była kolejna szklanka, kolejna i kolejna. Znów zaczęliśmy ze sobą gadać, tak jak zwykle. Ciekawe czy po alkoholu tak się stało, czy prędzej czy później wszystko byłoby po staremu.
*****
Najbliższe dni wyglądały tak samo. Dziewczyny stwierdziły, że pomogą Ann, nie zwarzając na to, co jej jest. Dzięki Merlinowi, Ann zaczęła z nim rozmawiać, przyjęła także do świadomości, że jej rodzina nie żyje, a ona miała wypadek, po którym częściowo straciła pamięć. Dziewczyny przynosiły mnóstwo albumów z ich wspólnymi zdjęciami. Muszę przyznać, że trochę się im tego nabierało. Alicja miała trzy, Lily pięć, Dorcas osiem, a Ann siedem, z czego ostatni był przeznaczony na ten rok. Przyniosły też swoje pamiętnik, ale wtedy ja, James, Syriusz i Frank lądowaliśmy za drzwiami. Więc, dziewczynom udało się odbudować dawną więź między sobą. Zauważyłem, że nie tylko z Ann się zżyły, ale też poprawiły relacje w swojej trójce. James mówił, że Lily już się nie boi, że Dorcas się z nimi nie chce przyjaźnić. Natomiast z chłopakami... raczej nic się nie poprawiło. Syriusz próbuje ją rozbawiać ("Ja ją czaruję urokiem osobistym, a nie jakże wykwintnym poczuciem humoru", zważając na to, że jego poczucie humoru raczej takie nie jest).
Ja niestety jestem w najgorszej sytuacji. Mam wrażenie, że Ann się mnie boi. Mogłoby być to wywołane moją reakcją, kiedy się obudziła. Byłem zbyt... porywczy? Chyba nie. Po prostu... Tak się ucieszyłem, że lekko mnie poniosło.
Wyszliśmy z chłopakami ze Skrzydła Szpitalnego. Skierowaliśmy się do Wielkiej Sali na kolację, a dziewczyny miały do nas za chwilę dołączyć.
- Panie Lupin - zawołała mnie McGonagall. Obróciłem się, ówcześnie każąc chłopakom już iść. Słyszałem, że jeszcze coś między sobą mamroczą, ale nie dosłyszałem co. - Muszę z panem porozmawiać. Zapraszam do gabinetu.
Poszedłem za profesorką. Kiedy byliśmy już w gabinecie, kazała mi usiąść na fotelu, a sama zasiadła za biurkiem. Po jej minie wywnioskowałem, że nie wie jak ma mi przekazać tą wiadomość. Po chwili jąkania się, w końcu to wydusiła. Po wysłuchaniu, skinąłem głową i opuściłem gabinet.
Skierowałem się do Wielkiej Sali. Usiadłem na swoim stałym miejscu i nałożyłem sobie kolację. Przez chwilę tępo wpatrywałem się w talerz, ale po chwili zacząłem jeść, ponieważ czułem na sobie spojrzenia i chłopaków, i dziewczyny, które już przyszły.
- Musisz sobie i Ann dać czas - odparł James, przerywając ciszę. Czasami zdaje mi się, że on czyta w myślach. Może po prostu tak dobrze mnie zna. - Ona i tak nic sobie nie przypomni.
- Właśnie o to chodzi, żebym był! - warknąłem. - Ona musi sobie wszystko przypomnieć! McGonagall powiedziała, że Ann jest zamknięta w umyśle dziewięciolatki! Jak jej nie pomożemy to może wylądować w Mungu do końca swojego życia! Nie wiedzą, co jej jest ani jak jej pomóc. Nic nie wiedzą.
Wstałem i szybkim krokiem opuściłem Wielką Salę. Wyszedłem na dwór odetchnąć. Chyba zareagowałem zbyt agresywnie. James chciał mnie tylko pocieszyć, a ja na niego naskoczyłem. Jednak on też powinien postawić się w mojej sytuacji. Usiadłem na trybunach. W ogóle nie pamiętałem drogi z zamku aż tutaj. Wpatrywałem się w burzowe chmury. I wraca typowa angielska pogoda.
- Przesadziłeś - powiedziała Dorcas, pojawiając się z nie wiadomo skąd i stając przede mną. - James chciał tylko pomóc.
- Wiem, okej? - burknąłem. - Po prostu... Tak bardzo za nią tęsknię, a ona nawet nie chce przebywać w tym samym pomieszczeniu, co ja. Boi się mnie. Ale cóż, zasłużyłem sobie, zachowywałem się po chamsku w stosunku do niej. Chciałbym tylko tyle, żeby była szczęśliwa.
Schowałem twarz w dłoniach. Poczułem jak oczy mnie pieką. Czemu zawsze z powodu tej dziewczyny chce mi się płakać? Najwyraźniej to, co do niej czuje tak działa.
- Ja też chcę, żeby mój chłopak był szczęśliwy - Dorcas objęła mnie ramieniem.
- Syriusz.
- Tak - potwierdziła. Na chwilę zamilkła i już myślałem, że przesadziłem lub powiedziałem coś nie tak, ale się odezwała. - Tak już po prostu jest. Taka jest miłość. Jest trudna, wymaga poświęceń, wyrzeczeń. Przy tej właściwej osobie czujesz się jak w raju. Ona jest twoim szczęściem i nie możesz bez niej żyć. Ona jest twoim życiem.
Podniosłem wzrok na twarz Dorcas. Wpatrywała się w przestrzeń przed sobą, na jej twarzy gościł smutny uśmiech, a w oczach zebrały się łzy. Teraz ja ją objąłem ramieniem.
- Nie jest tak źle - mruknąłem do niej, jak i do siebie. - Mamy też przyjaciół, którzy pomogą nam i będą zawsze obok. Tak jak ty i ja, w tej chwili. Oboje mamy doła, a w dwójkę zawsze raźniej.
Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy, każde pogrążone we własnych myślach.
- Koniec tego dołowania się - otarła pojedyncze łzy i stanęła na równe nogi. - Siedź tu, a ja idę po Ognistą. Przynajmniej będziemy zadowoleni.
- Będzie tak za sprawą alkoholu - popatrzyłem na nią karcąco. Machnęła lekceważąco.
- Życie jest do dupy, a miłość tym bardziej. Jakoś trzeba sobie poprawić nastrój.
Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, ponieważ tanecznym krokiem zbiegła z trybun i pognała w stronę szatni. Pomyśleć, że taka wesoła i żywa dziewczyna miała jakieś problemy. Tyle rzeczy się o sobie dowiadujemy w tym roku. Może nie do końca miłych i radosnych, ale właśnie te informacje pokazują nam, jaka trwała i mocna jest nasza przyjaźń.
- Hej Re... - przede mną pojawiła się Margaret. Ostatnimi czasy zawsze pojawia się wtedy, gdy jestem sam, w dodatku zdołowany.
- Spadaj szmato - syknęła Dorcas, która pojawiła się w tym samym momencie. W dłoni miała dwie butelki whisky, z czego jedną była w 1/3 opróżniona.
- Dorcas! - upomniałem ją. Posłała mi znudzone spojrzenie.
- Co? - zapytała opryskliwie. - Jakaś niebieskooka blondyneczka nie będzie zarywała do mojego kumpla i chłopaka mojej przyjaciółki!
- Dor, uspokój się.
- Uspokoję się - usiadła obok mnie, mierząc Margaret morderczym wzrokiem - ale ona ma stąd pójść. W TEJ CHWILI.
- Lepiej pójdę - powiedziała cicho Margaret. - Do widzenia Remusie.
- Taa, cześć.
*****
- Remus, wstawaj - Dorcas mną trząsła. Uchyliłem lekko oczy. Dookoła nas było ciemno.
- O co chodzi? - podniosłem się i przetarłem oczy.
- Tak się opiliśmy, że musieliśmy tutaj spać - wskazała ręką na Pokój Wspólny.
Miałem jakieś urywki wczorajszego wieczoru. Pamiętam, że Dorcas pokłóciła się z Margaret, dużo alkoholu, powrót do wieży i tyle. Musiało być wtedy późno. I rzeczywiście musiałem być nieźle schlany.
- Która jest? - spytałem.
- Szósta.
- Okey, to do zobaczenia na śniadaniu.
Rozeszliśmy się, każdy do swojego dormitorium. Chłopaki spali w najlepsze. Ja zamknąłem się w łazience i wziąłem długi prysznic. Kiedy wyszedłem, łóżko Petera było puste. Co się z nim dzieje? Czekałem aż chłopaki się obudzą, czytając książkę. Nie za bardzo skupiłem się na treści. James i Syriusz obudzili się po upływie pół godziny. Zszedłem do Pokoju Wspólnego, gdzie były już dziewczyny. Po chwili dołączyli śpiochy i poszliśmy na śniadanie. Oczywiście nie obyło się bez pytań do mnie i Dorcas. Gdzie byliśmy, kiedy wróciliśmy, co robiliśmy, itd. Usiedliśmy na naszych stałych miejscach. Akurat przyleciała poczta.
- To sowa od moich rodziców - powiedziała cicho panna Meadows, patrząc na brązowego ptaka. Dorcas odebrała list od sowy rodziców i błyskawicznie co przeczytała, po czym wybiegła ze łzami w oczach.
- Co się stało Dorcas? - zapytał Syriusz, który dopiero teraz pojawił się w Wielkiej Sali. James złapał list, czytając go równie szybko jak Dorcas. Pokręcił z niedowierzaniem głową i ponownie go przeglądnął. W końcu podniósł wzrok znad pergaminu.
- Jej rodzice chcą się rozwieść - oznajmił. Wszyscy zrobiliśmy wielkie oczy. Wczoraj, kiedy z Dorcas mieliśmy gorszy dzień i wyznawaliśmy sobie różne rzeczy, nie wspominała o problemach w domu. Chociaż, nigdy nie mówiła dużo o rodzinie, a jak już to dziewczyną lub Jamesowi. Lily popatrzyła zdziwiona na Syriusza.
- Co ty tu jeszcze robisz? - krzyknęła. - Biegnij za nią!
Syriuszowi nie trzeba było dwa razy powtarzać. Chwycił pierwszą-lepszą kanapkę, wepchnął ją do ust i pobiegł za Dorcas.
****
-Siedziałam na podłodze na wieży
astronomicznej, po moich policzkach płynęły łzy. Ale jak to się rozstają?
Przecież im nie wolno. I co teraz będą mieszkać pod jednym dachem ze swoimi
kochankami? Świetnie! A pomyśleli w tym
całym absurdzie o mnie? Oparłam się o ścianę i zastanawiałam się, co teraz ze
mną będzie. Mój chłopak, znaczy, jeśli jeszcze nim jest ma mnie głęboko w poważaniu , przyjaciółka zamknięta w umyśle dziecka i tacy rodzice, co jeszcze?
Usłyszałam jakieś kroki. Zamarłam, moja ręka powędrowała do twarzy i otarła
łzy. Na schodach pojawił się Syriusz. Bez zastanowienia podszedł do mnie i
przytulił. Zesztywniałam na początku, lecz po chwili wtuliłam się w jego silne
ramiona. Kołysze mnie lekko aż się nie
uspokoiłam. Może jednak nie ma mnie totalnie w dupie.
-
Przepraszam – szepcze mi do ucha. – Powinienem Ci dać więcej czasu. Wiem, że
byłe sukinsynem, ale tak bardzo chciałem wszystkim pokazać, że się zmieniłem,
że taka dziewczyna jak ty zgodziła się ze mną być. Ja-ja pierwszy r-raz czuję
coś takiego do dziewczyny. Boję się też, że ty nie odwzajemniasz moich uczuć,
nie chcę Cię stracić kochanie. Te wszystkie słowa, które powiedziałem w czasie
naszych kłótni to, dlatego by zagłuszyć ból, strach. Ja naprawdę… - po moich
policzkach poleciały łzy, zatkałam mu palcem usta.
-
Cii już się nie gniewam. Może faktycznie przesadziłam.
-
Rozejm?
-Rozejm.
-
To, co jedyna kobieto w moim życiu, zostaniesz ponownie moją dziewczyną.
Obiecuję poczekać z ujawnieniem aż będziesz gotowa.
-
Zostanę. – uśmiecham się do niego. - I wiesz… możemy się ujawnić. Nawet mam pomysł
jak. Uniosłam kąciki ust w uśmiechu i nachyliłam się w jego stronie by
opowiedzieć mu mój jakże genialny w każdym calu plan. Po wyjawieniu mu
wszystkiego wpiłam się w jego usta łaknąc bliskości. On przyciąga mnie jeszcze
bardziej do siebie, jeśli to było możliwe i zatopił się ponownie w moich
ustach. Gdy już się od siebie oderwałyśmy wstał i podał mi rękę. Wstałam i
skierowaliśmy się w stronę Pokoju Wspólnego. Weszła pierwsza i usiadłam obok
moich znajomych, popatrzyli się na mnie, ale nic nie powiedzieli. Po chwili
dołączył do nas Syriusz. Chłopcy pogrążyli się w rozmowie, Lily i Alice
dyskutowały po cichu, a ja zapatrzyłam się w ogień. Po chwili Syriusz lekko
podniósł głos by także mu go słyszałyśmy.
-
Mam nową dziewczynę. – zaczął, a James posłał mu karcące spojrzenie. – Ma
długie blond włosy, śliczne zielone oczy i ją znacie. – Popatrzyli się na niego
niezrozumiale i zaczęli w myślach rozkminiać, kto jest tą ukochaną Syriusza.
Trochę dałam im pogłówkować, ale chyba nadal nic nie przychodziło im do głowy.
Hello , a może byście o mnie pomyśleli? Patrzę na nich z rozbawieniem i prawie zapominam
o tym, co chcą zrobić moi rodzice. Podchodzę do Syriusza i ładuję się mu na
kolana.
-
I co wiecie już, kto to? – pyta się Syriusz. Lilka i Alice kręcą, głowa Remus
spogląda na nas z jakimś smutkiem i zazdrością, chyba.
-
Dorcas, to ty! – krzyczy uśmiechnięty James i podskakuje jakby miał owsiki w
tyłku.
-
Łał, ale długo Ci to zajęło! – śmieje się Syriusz, po czym chwyta mnie za rękę
i ciągnie w stronę wyjścia z PW.
-
Gdzie idziemy? – podążam za nim, śmiejąc się lekko.
-
W magiczne miejsce. – odpowiada tajemniczo i ciągnie mnie na dwór, drżę lekko
gdy moje ciało spotyka się z chłodnym powietrzem. Zauważa to i ściąga bluzę.
Podaje mi ja i czeka aż ją ubiorę.
-
Zmarzniesz. – mówię
-
Nie, jak pozwolisz mi się przytulić do Ciebie. – uśmiecha się w ten swój
sposób, na widok tego uśmiechu miękną mi nogi. Łapie mnie w tali i ciągnie
dalej. Przystajemy przy wielkim dębie, na którym tyle razy siedziałam z nimi i
Jamesem. Pomaga mi się tam wdrapać, po czym sam sadowi się obok mnie. – Patrz.
– wskazuje ręką na najjaśniejszą gwiazdę na niebie. – Tamta gwiazda to Syriusz.
– mruczy przytulając mnie do siebie mocno. Tak błogo jest siedzieć w jego
ramionach, zapomnieć o wszystkich zmartwieniach, smutkach, oddać się w całości
relaksowi. Opieram głowę o jego tors i przymykam oczy. Wiatr smaga lekko mą
twarz, a ja odpływam w błogości chwili. Siedzimy milcząc, jest te milczenie nie
jest wcale krępujące. Jest właściwe, daje nam cieszyć się swoją bliskością. Po
jakimś czasie postanowiliśmy się zebrać do zamku. Zdążyliśmy idealnie, bo
ledwie przekroczyliśmy próg u drzwi wejściowych za zakrętem usłyszeliśmy kroki
woźnego. Rzuciliśmy sobie spojrzenie i sprintem pod obraz Grubej Damy.
Dobiegliśmy i stanęliśmy przed obrazem. I tu zaczęły się coraz większe schody.
Hasło zostało zmienione. No nie, czemu to się zdarza tylko nam? W końcu po
chyba setnej próbie, w sumie to nie wiem po piątym pudle przestałam liczyć
trafiliśmy. W salonie pożegnaliśmy się namiętnym całusem i rozeszliśmy się do
naszych sypialni. W pokoju zaraz dopadły mnie Alice i Lily. Obydwie chciały
wiedzieć jak najwięcej szczegółów. Wygodnie usadziłyśmy swoje szanowne cztery
litery na moim łóżku i wyjęłyśmy nas zapas słodyczy.
-
No to opowiadaj. – Alice patrzy na mnie figlarnie, a ja… postanawiam się z nimi
troszkę pobawić.
-
Nie mam, o czymmm. – celowo przeciągam ostatni wyraz. Patrzę na ich miny i
wybucham głośnym śmiechem. Przez następną godzinę omawiam im mój związek z
Syriuszem od samego początku.
-
Dorcas, czemu nie chciałaś nam powiedzieć, nie ufasz nam? – Lilka patrzy się na
mnie z ukosa.
-
Ufam Wam… Po prostu przez całe życie mogłam liczyć tylko na siebie, wszystkie
smutki wylewałam nianią, rzadziej Jamesowi. Nikt nigdy się mną nie interesował,
tak jak Wami. Wbrew pozorom, które stwarzam jestem zamkniętą osobą. Nawet jak w
Hogwarcie już coś się uda to… w domu znów byłam ignorowana.. – urywam ,bo czuję,
ze zaraz się popłaczę, dziewczyny nic nie mówię, podchodzą tylko do mnie i
przytulają mnie. Prawdziwe przyjaciółki, wiedzą, kiedy nie chcę już mówić. Po
jakimś czasie każda z nas po kolei zawlokła się do łazienki. Gdy leżałam już w
łóżku naszły mnie wspomnienia… Na początku byłam małą, słodką blondyneczką taką
niewinną. Jednak, gdy miałam iść do Hogwartu stworzyłam maskę. Jest ona trwała,
ale nie zawsze utrzymuje ciężar mojego życia. Sukcesywnie zmieniłam swój
wizerunek, fryzurę, wypracowałam cięty język. W przeciągu roku stałam się
wygadaną, pyskatą i przebojową Dorcas. O tej dawnej już nawet mój braciszek z
wyboru nie pamięta. Kręcę się w łóżku, lecz nie potrafię zasnąć, za każdym
zamknięciem oczu widzę moja przeszłość. Nasuwam na nogi kapcie i wkładam szlafrok,
chwytam ciepły koc i kieruję się do PW. O tej porze nikogo w nim nie ma, a i
ogień jeszcze nie dogasł. Lokuję się na kanapie i podciągam nogi pod brodę,
zaciskam oczy, ale nic nadal nawet szczypta snu nie chce zawitać w moje
powieki. Czuję jak coś, albo ktoś siada obok mnie i przytula mnie do siebie. Te
perfumy, te ciepło, ten zapach, wraz z pojawieniem się jego, bo nie mam już wątpliwości,
kto siedzi obok mnie wszystkie troski odpływają.
-
Czemu nie śpisz? – słyszę jego szept tuż przy moim uchu. Pod wpływem jego
oddechu na mojej skórze drżę lekko.
-
Nie potrafię. A ty?
-
Też nie umiem. Jestem chyba jeszcze za bardzo oszołomiony tym całym szczęściem.
Tym, że w końcu jesteś moja. – wyznaje. Siedzimy i rozmawiamy, spędzamy razem
czas. Zasypiam wtulona w jego ramiona.
****
Rano
budzę się w swoim łóżku, nie pamiętam jak się tutaj znalazłam. Na stoliku leży
kartka.
Zasnęłaś, nie miałem serca Cię budzić. Przyniosłem Cię
tutaj, mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe.
Twój Syriusz
Ps. Słodko wyglądasz, gdy śpisz
Śmieję
się cicho i wygrzebuje z łóżka. On jest taki kochany. Udaję się do łazienki by się
odświeżyć, pomalować i ubrać. Wypicowana budzę dziewczyny. Razem z Lily schodzimy
do WS na śniadanie, Alice popędziła do Franka. Po drodze zaczepia nas niejakie
John Carter. Wysoki, umięśniony blondyn z Hufflepuff.
-
Lily Evans, tak? – zwrócił się do rudej.
-
Tak, a ty?
-
John Carter. Mam do Cb sprawę Lily. Widzisz musze zaliczyć eliksiry u Slughorna,
a jakoś nie umiem sobie ich wbić do głowy. Bardzo mi zależy, a ty jesteś najlepsza
z ich. Udzieliłabyś mi korepetycji? – nie mogłam uwierzyć własnym uszą. Przecież
chyba każdy w tej szkole, wie , że Lily jest Rogacza i nie startuje do niej. A
ten elegancik i puchon w jednym ewidentnie z nią flirtuje.
-
No dobra. – Lily uśmiecha się i ciągnie mnie w kierunku WS.
Dorcas